Szpital

Przez kilka tygodni w czerwcu znowu czułam się jak młody Bóg. Dopiero gdzieś w okolicach 25 tego, nogi znowu dały o sobie znać. Miałam sporo szczęścia, bo termin w szpitalu przypadł na 27 czerwca. O tym, dlaczego rozpatruje to w kategorii szczęścia - w kolejnych wpisach. Co do szpitala... Miło się zdziwiłam, atmosfera była OK, personel bardzo miły, posiłki zjadliwe i nawet syte, czysto. Gdyby nie jeden chłopak, to byłabym najmłodsza na oddziale. Fakt, że tak młoda osoba trafia do szpitala, na oddział neurologiczny, był chyba dla części załogi szpitala, czymś zaskakującym. Dziwne, bo z tego co mi wiadomo, ludzie w różnym wieku, w tym i dzieci, niemowlaki, chorują na rozmaite choroby. Traktowanie mnie wiec na zasadzie "pani jest za młoda na chorowanie" czy "co ona tu robi w tak młodym wieku", jest co najmniej nie na miejscu. No, ale OK.

W szpitalu spędziłam tydzień, codziennie miałam jakieś badanie, więc na pewno ten czas nie uważam za zmarnowany. W pierwszym dziu oczywiście badanie młoteczkiem, wywiad na obchodzie. W drugim krew, mocz - wyniki w normie, do tego MR (rezonans) głowy. W trzecim dniu - krew w kierunku Boleriozy - wynik negatywny. Na wieczornym obchodzie zapytałam jak MR głowy. Młoda lekarka powiedziała, że wszystko ok, jest tam jakiś niewielki naczyniak, ogólnie mam się nim nie przejmować. W czwartym dniu - punkcja lędźwiowa. Och okropność. Samo wkłucie nie bolało, ale zaczęła mi strasznie drętwieć prawa noga. Uznałam, że wytrzymam, bo nie chciałam, żeby wkłuwali się kolejny raz. Później leżenie, bez podnoszenia głowy przez 24h. To było chyba jeszcze gorsze niż to drętwienie nogi. Człowiek nie może ani wyjść do toalety, ani na chwile wstać, ani nawet komfortowo zjeść. Zaczęły mnie boleć plecy. Umówmy się, materace w szpitalu najwyższej jakości nie są, ja muszę spać na bardziej twardym, a tamten... No, jak to w szpitalu. Nogi zaczęły mnie już wcześniej boleć, od kolan ból promieniował w górę i w dół nóg. Ból okropny, mocny, rozrywający, miałam uczucie jakby mi je zaraz miało rozerwać od środka. Co ciekawe, pomimo iż poinformowałam lekarzy już na pierwszym obchodzie, że żadne środki przeciwbólowe czy przeciwzapalne mi nie pomagają, to przepisano mi Ketonal. Na początku pomyślałam, że to może jakaś mocniejsza dawka, ale po dwóch dniach już wiedziałam, że na pewno nie. Zrezygnowałam z brania Ketonalu i na noc prosiłam o proszek na spanie. Wolałam szybko zasnąć, niż męczyć się z bólem.
Zrobiono mi też badanie ANA, profil 3 - wynik negatywny. W ostatnich dwóch dniach: EMG oraz zlecono mi konsultacje psychologiczną. Kiedy tylko usłyszałam, że mam konsultacje psychologiczną, ciśnienie skoczyło mi chyba maksymalnie. Już czułam, wiedziałam czym to pachnie: idą w kierunku somatycznym lub po prostu, żeby sprawdzić czy nie jestem walnięta. Konsultacja się odbyła i nie ukrywam, że świetnie się tam bawiłam. Młodziutka pani psycholog zadawała mi pytania w celu sprawdzenia, czy przypadkiem nie mam za dużo stresów w życiu i dała mi do rozwiązania test. I wiecie co? Trzeba być naprawdę kompletnym debilem, żeby ten test rozwiązać zgodnie z prawdą, a pytania w nim zawarte były tak głupie, że aż nie wierzę, że jakiś psycholog się pod tym podpisał. Jeśli na podstawie tego testu, szpital wystawia jakieś opinie albo diagnozę to krzyż na drogę, powodzenia. Żeby było jeszcze śmieszniej, to wyników tego testu nie znam do dzisiaj, gdyż pani psycholog musiała zliczyć punkty, a to tak ciężka robota, że do momentu mojego wypisu się nie wyrobiła. No ale dobra, zostawmy już w spokoju ową konsultację.

W dniu wypisu, a byłam już spakowana wcześniej niż usłyszałam, że idę do domu (wszakże miałam psychologa, więc wiadomo, że zdrowa i spadaj do domu), na obchodzie zapytałam: wychodzę? "Tak, pani dzisiaj wychodzi" - rzekł ordynator. Odwróciłam się na pięcie, sięgałam po torbę, kiedy poczułam, że ktoś obok mnie stoi. Pan ordynator. Wyszeptał mi "Ma pani polineuropatię". Szok i zaskoczenie. Myślicie, że w ogóle wiedziałam co to jest polineuropatia? Ha ha. Jeszcze nie. Cieszyłam się za to jak dziecko, że w końcu mnie zdiagnozowali, że mnie wyleczą, że będę zdrowa, że miałam rację, że wcale nie jestem walniętą hipochondryczką!
Kiedy czekałam na wypis podeszła do mnie młoda lekarka mówiąc, że ta polineuropatia coś jej się nie podoba, że chcą żebym wróciła do szpitala za miesiąc, bo będą już wyniki PMR (punkcji) i wtedy zrobimy jeszcze dodatkowo rezonans kręgosłupa piersiowego i powtórzą mi badanie EMG. Nie przepisano mi żadnych leków, serio, żadnych wskazówek, wytycznych, nic. Nawet nikt mi nie wytłumaczył na czym dokładnie polega ta choroba. Męcz się babo jeszcze miesiąc. Termin do szpitala dostałam na początku sierpnia.

Ruszyłam z torbą na dworzec, do pociągu miałam jeszcze sporo czasu. No to co, internet! Czas dowiedzieć się na co choruję.
Fuck, kurwa mać. Rzuca mi się w oczy: nieuleczalna. Załamuję się, dalej nie czytam, pierdoły tu piszą. Pieprzyć to, byle do sierpnia!

Wynik EMG:

Zwolnienie szybkości przewodzenia i obniżenie amplitude PW przy stymulacji włókien czuciowych nn łydkowych obustronnie. Wnioski: cechy neuropatii czuciowej o charakterze aksonalno-demielinizacyjnym w badanych nerwach kk dolnych.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Copyright © 2014 Moja polineuropatia , Blogger