
Gdyby ktoś jeszcze 7 miesięcy temu zapytał mnie, co jest moim największym atutem, odpowiedziałabym, że nogi! Moje żelazne, niezniszczalne nogi. Zakwasy miałam tylko parę razy w życiu. Zawsze, wszędzie na nogach, na rowerze. Prawa jazdy nie zrobiłam. Po co, skoro nogi wszędzie mnie poniosą, mam przecież rower, komunikacja publiczna też jest ok. Tak zawsze myślałam. Obecnie szukam ośrodka, gdzie zrobię kurs, bo teraz nie wyobrażam sobie życia bez prawa jazdy, samochodu. Z rowerem na razie się pożegnałam. Lubiłam (w sumie nadal lubię, kocham) chodzić po górach. Na szlaku często słyszałam "wolniej!". Nie tylko na szlaku. Na ulicy, spacerze, zakupach, wszędzie. Dzisiaj to ja często mówię, krzyczę - wolniej, proszę! Dwa lata temu zakochałam się w "kijkach". Chciałam nawet zostać instruktorem Nordic Walking. Jeszcze na początku lutego ćwiczyłam. Dużo chodziłam, bardzo. Przygotowywałam się do EDK (Ekstremalnej Drogi Krzyżowej). Wiedziałam, tzn wtedy tak sądziłam, że dam rade przejść na luzie ponad 40 km. Pewnego dnia stwierdziłam, że to za mały dystans. Cel - ponad 60 km. W wakacje chciałam skoczyć na linie i objechać trochę Polski na rowerze. Wszystkie te plany legły w gruzach, a cała historia z chorobą rozpoczyna się 20 lutego br. Tak. Pamiętam ten dzień doskonale i nigdy go nie zapomnę. To był poniedziałek. Musiałam pojechać do Gliwic, na rozmowę w sprawie pracy za granicą. Chciałam na trochę wyjechać, trochę zarobić, odpocząć od problemów w Polsce, szybko wrócić. W drodze na dworzec PKP przypomniałam sobie, że zapomniałam zabrać czegoś z mieszkania. Spojrzałam na zegarek. Miałam 15 minut do pociągu. Zawróciłam, biegiem, szybko do domu i z powrotem. Biegłam jak szalona, z ciężką torbą na ramieniu. Zdążyłam. Siedziałam już w pociągu i wtedy to poczułam. Nagle obie nogi zaczęły mi drętwieć, od góry do dołu, poczułam tzw "mrówki". Wstałam, pochodziłam po przedziale, usiadłam. Nic. Ok, to pewnie epizod - pomyślałam. Zbagatelizowałam to, przecież czasami coś drętwieje - ręka, noga. Nic nowego, każdy to przeżył. Tylko przez chwilę pomyślałam, że tym razem to był inny rodzaj zdrętwienia. Dlaczego dwie nogi, dlaczego tak mocno, dziwnie. Przestałam o tym myśleć. Załatwiłam swoje sprawy, wróciłam do domu. Wieczorem znowu sięgnęłam po wino. We wtorek nic się nie wydarzyło. Czułam się świetnie. W środę stwierdziłam, że atakuje mnie grypa. Pomyliłam się.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz