To nie grypa. Słabnę.
Środa 22 lutego 2017 roku. Połowę dnia spędziłam u mojej świętej pamięci babci. Czułam się świetnie. Po południu wróciłam do domu, zabrałam się za robienie spaghetti. Niestety zapomniałam o mięsie. Poleciałam do sklepu, dokończyłam. W trakcie jedzenie poczułam ból karku, chwilę później mięśni. Pierwsza myśl - cholera, grypa! Tyle osób teraz choruje, dopadło mnie. Szybko do apteki po paracetamol, znowu do sklepu - czosnek, cytryna, imbir. Nie dam się żadnej grypie, o nie! Do łóżka.
W łóżku przeleżałam trzy dni, czekałam aż choroba ostatecznie uderzy albo odejdzie. W piątek czułam się tylko trochę słaba, uznałam, że czas wstać z łóżka. Kryzys zażegnany, grypsko pokonane. Umówiłam się z koleżanką - przyjadę w sobotę, pogadamy, napijemy się.
Sobota po południu - w końcu czas wyjść do ludzi. W planach najpierw sklep, później szybko na dworzec. Wyszłam z bloku, idę i czuje, że coś jest nie tak. I to bardzo nie tak ... Moje nogi. Są jak z waty, strasznie słabe, próbuje przyśpieszyć, jest jeszcze gorzej. Dziwne, w mieszkaniu tego nie czułam. Uznaje, że jednak nie do końca się wyleczyłam. Na dworzec dotarłam, dojechałam do Katowic, gdzie miałam przesiadkę na tramwaj. Idąc z dworca na przystanek było mi jeszcze ciężej niż wcześniej. W tramwaju usiadłam, nie ma sensu męczyć nóg. Zrobiło mi się słabo, przez chwilę myślałam, że zaraz osunę się z tego siedzenia. Napisałam szybko do koleżanki, gdzie jestem, że źle się czuje, nie wiem czy dojadę, jest fatalnie. Na szczęście dojechałam, doczłapałam do znajomej z którą byłam umówiona. Czas się napić, whisky jest dobre na wszystko! Jeden drink, drugi, trzeci. Miałam mocną głowę do alkoholu, ale nie tego dnia. Parę drinków wystarczyło - byłam kompletnie nawalona. Gdyby nie moja przyjaciółka, która nawigowała mnie przez telefon, to nie wiem czy trafiłabym z powrotem na przystanek, a później na dworzec. W dodatku przejechałam swoją stację i do domu wracałam parę kilometrów na nogach. Nie taki był plan, miałam tylko się napić, rozluźnić, pogadać, ale nie upić. Tym bardziej, że w niedzielę miałam w planach pojechać na spotkanie w Bielsku-Białej z jednym z czołowych polskich polityków.
Niedziela. Budzę się, cholernie mnie suszy. Czas wstać. O fuck! Moje nogi. Sztywne. Nawet nie zdrętwiałe, one są sztywne. Jestem bardzo słaba, nogi ciężkie. Próbuje je rozmasować, może pomoże. Nie wiem jak długo to trwało. Rozpłakałam się, w głowie tylko jedna myśl. W końcu udało mi się wstać, chodziłam po mieszkaniu chyba przez dwie godziny. Miałam nadzieję, że je jakoś rozruszam. Udało się. Zadzwoniłam do przyjaciółki, opowiedziałam co się stało. Powiedziała dokładnie to o czym pomyślałam wcześniej - "Może Ty masz SM?!". Na spotkanie nie pojechałam, z godziny na godzinę czułam się gorzej. Wrócił ból mięśni, nogi nadal ciężkie, choć już nie sztywne. Słabo, co raz słabiej. Wieczorem poczułam tzw "robaki pod skórą", skurcze łydek. Jak skurcze - to brak magnezu, w końcu piłam, wypłukałam. Muszę uzupełnić. Odstawiłam alkohol i lek który brałam przez półtorej miesiąca. Może to jakieś skutki uboczne tego leku. Kiedyś go już zażywałam, nic mi nie było. No tak, ale wtedy nie piłam tyle alkoholu...
W poniedziałek rano doczłapałam do laboratorium - morfologia, wapń, potas, magnez, sód. Do apteki - kupiłam magnez z witaminą B6. Nie ma sensu czekać, zażyję od razu. Na drugi dzień odebrałam wyniki. Zdziwienie - wszystko w normie. Objawy nie ustępowały, słabłam co raz bardziej, mięśnie bolały nadal. Kupiłam leki przeciwbólowe, różne maści, w domu miałam jeszcze silny lek przeciwzapalny. Nic. Nic nie działało. Pojawiły się też nowe objawy: prądy! Przechodziły mi przez całe ciało. Czułam je na plecach, nogach, nawet w miejscach, o których mało kto by pomyślał. Bóle i sztywność kostek, bóle w nadgarstkach, łokciach, w kolanach. Zaczęło mnie boleć mocno podbrzusze. Poczułam parzenie na udach. Wrócił ból barku, z którym mam problem od kilku lat. Bolało tym razem cholernie, co gorsza zaczęło mnie też mocno boleć biodro, zaczęłam lekko kuleć na prawą nogę. Skorzystałam z pomocy fizjoterapeutów. Pomogło. Bark mniej bolał, przestałam kuleć. Dni mijały, w pewnym momencie byłam już tak słaba, że zaraz po przebudzeniu chciało mi się spać, a umycie naczyń było dla mnie strasznie wyczerpujące. Jeszcze do niedawna chodziłam po górach bez żadnych problemów, a teraz wejście na pierwsze piętro sprawia mi ogromną trudność. Czułam się tak, jakbym zaraz miała wyzionąć ducha. Przyjaciółka wysłała mi info, że 11 marca w Katowicach odbędzie się Śląski Dzień Zdrowia. Bezpłatne konsultacje, bezpłatne badania. Uznałam, że się tam wybiorę. Niestety, tego dnia nie dałam rady. Bałam się wyjść z domu, wstać z łóżka. Trudno. Nie lubię tego, nie znoszę, ale nie ma już wyjścia. Sama sobie nie poradzę, czas odwiedzić lekarza rodzinnego.
I tak rozpoczął się etap "lekarze i postawienie diagnozy", który kosztował mnie sporo nerwów. Gdyby nie moja determinacja i pomoc bliskich mi osób, prawdopodobnie do teraz nie byłabym zdiagnozowana...
W łóżku przeleżałam trzy dni, czekałam aż choroba ostatecznie uderzy albo odejdzie. W piątek czułam się tylko trochę słaba, uznałam, że czas wstać z łóżka. Kryzys zażegnany, grypsko pokonane. Umówiłam się z koleżanką - przyjadę w sobotę, pogadamy, napijemy się.
Sobota po południu - w końcu czas wyjść do ludzi. W planach najpierw sklep, później szybko na dworzec. Wyszłam z bloku, idę i czuje, że coś jest nie tak. I to bardzo nie tak ... Moje nogi. Są jak z waty, strasznie słabe, próbuje przyśpieszyć, jest jeszcze gorzej. Dziwne, w mieszkaniu tego nie czułam. Uznaje, że jednak nie do końca się wyleczyłam. Na dworzec dotarłam, dojechałam do Katowic, gdzie miałam przesiadkę na tramwaj. Idąc z dworca na przystanek było mi jeszcze ciężej niż wcześniej. W tramwaju usiadłam, nie ma sensu męczyć nóg. Zrobiło mi się słabo, przez chwilę myślałam, że zaraz osunę się z tego siedzenia. Napisałam szybko do koleżanki, gdzie jestem, że źle się czuje, nie wiem czy dojadę, jest fatalnie. Na szczęście dojechałam, doczłapałam do znajomej z którą byłam umówiona. Czas się napić, whisky jest dobre na wszystko! Jeden drink, drugi, trzeci. Miałam mocną głowę do alkoholu, ale nie tego dnia. Parę drinków wystarczyło - byłam kompletnie nawalona. Gdyby nie moja przyjaciółka, która nawigowała mnie przez telefon, to nie wiem czy trafiłabym z powrotem na przystanek, a później na dworzec. W dodatku przejechałam swoją stację i do domu wracałam parę kilometrów na nogach. Nie taki był plan, miałam tylko się napić, rozluźnić, pogadać, ale nie upić. Tym bardziej, że w niedzielę miałam w planach pojechać na spotkanie w Bielsku-Białej z jednym z czołowych polskich polityków.
Niedziela. Budzę się, cholernie mnie suszy. Czas wstać. O fuck! Moje nogi. Sztywne. Nawet nie zdrętwiałe, one są sztywne. Jestem bardzo słaba, nogi ciężkie. Próbuje je rozmasować, może pomoże. Nie wiem jak długo to trwało. Rozpłakałam się, w głowie tylko jedna myśl. W końcu udało mi się wstać, chodziłam po mieszkaniu chyba przez dwie godziny. Miałam nadzieję, że je jakoś rozruszam. Udało się. Zadzwoniłam do przyjaciółki, opowiedziałam co się stało. Powiedziała dokładnie to o czym pomyślałam wcześniej - "Może Ty masz SM?!". Na spotkanie nie pojechałam, z godziny na godzinę czułam się gorzej. Wrócił ból mięśni, nogi nadal ciężkie, choć już nie sztywne. Słabo, co raz słabiej. Wieczorem poczułam tzw "robaki pod skórą", skurcze łydek. Jak skurcze - to brak magnezu, w końcu piłam, wypłukałam. Muszę uzupełnić. Odstawiłam alkohol i lek który brałam przez półtorej miesiąca. Może to jakieś skutki uboczne tego leku. Kiedyś go już zażywałam, nic mi nie było. No tak, ale wtedy nie piłam tyle alkoholu...
W poniedziałek rano doczłapałam do laboratorium - morfologia, wapń, potas, magnez, sód. Do apteki - kupiłam magnez z witaminą B6. Nie ma sensu czekać, zażyję od razu. Na drugi dzień odebrałam wyniki. Zdziwienie - wszystko w normie. Objawy nie ustępowały, słabłam co raz bardziej, mięśnie bolały nadal. Kupiłam leki przeciwbólowe, różne maści, w domu miałam jeszcze silny lek przeciwzapalny. Nic. Nic nie działało. Pojawiły się też nowe objawy: prądy! Przechodziły mi przez całe ciało. Czułam je na plecach, nogach, nawet w miejscach, o których mało kto by pomyślał. Bóle i sztywność kostek, bóle w nadgarstkach, łokciach, w kolanach. Zaczęło mnie boleć mocno podbrzusze. Poczułam parzenie na udach. Wrócił ból barku, z którym mam problem od kilku lat. Bolało tym razem cholernie, co gorsza zaczęło mnie też mocno boleć biodro, zaczęłam lekko kuleć na prawą nogę. Skorzystałam z pomocy fizjoterapeutów. Pomogło. Bark mniej bolał, przestałam kuleć. Dni mijały, w pewnym momencie byłam już tak słaba, że zaraz po przebudzeniu chciało mi się spać, a umycie naczyń było dla mnie strasznie wyczerpujące. Jeszcze do niedawna chodziłam po górach bez żadnych problemów, a teraz wejście na pierwsze piętro sprawia mi ogromną trudność. Czułam się tak, jakbym zaraz miała wyzionąć ducha. Przyjaciółka wysłała mi info, że 11 marca w Katowicach odbędzie się Śląski Dzień Zdrowia. Bezpłatne konsultacje, bezpłatne badania. Uznałam, że się tam wybiorę. Niestety, tego dnia nie dałam rady. Bałam się wyjść z domu, wstać z łóżka. Trudno. Nie lubię tego, nie znoszę, ale nie ma już wyjścia. Sama sobie nie poradzę, czas odwiedzić lekarza rodzinnego.
I tak rozpoczął się etap "lekarze i postawienie diagnozy", który kosztował mnie sporo nerwów. Gdyby nie moja determinacja i pomoc bliskich mi osób, prawdopodobnie do teraz nie byłabym zdiagnozowana...

Brak komentarzy:
Prześlij komentarz