To nie od tarczycy
W kwietniu większość objawów ustąpiła. Wróciła energia, skończyły się prądy, parestezje, senność itd. Nadal borykałam się z bólami stawów i bólami w pachwinach udowych. Co do pachwin i tamtych okolic - pomimo zastosowania antybiotyków, bóle zostały ze mną na stałe, do teraz. Badanie ginekologiczne, badanie moczu ogólne i posiew też nie wykazały żadnych odchyleń od normy czy bakterii.
W trakcie Świąt Wielkanocnych stawy zaczęły mocniej boleć i znowu poczułam, że nogi mi słabną. Pomyślałam, że być może dawka Euthyroxu jest za mała i pewnie mi ją zwiększą. W międzyczasie zmieniłam przychodnie. Lekarka rodzinna zasugerowała, że powinnam jeszcze przebadać poziom witaminy D, zrobić badanie w kierunku boleriozy i zaopatrzyć się w Spiruline Hawajską, bo ona szybciej mnie postawi na nogi. Niestety. Po kilku dniach stosowania Spiruliny zaczął mnie boleć pęcherz, być może przez jeden z jej składników, raczej na pewno. Mój pęcherz średnio toleruje wszystko co zielone, dlatego np. pomimo mojego uwielbienia do szpinaku czy brokułów, muszę je jeść w małych ilościach. Badanie w kierunku boleriozy Elisa, wyszło negatywne, witamina D na poziomie 8 czyli spory niedobór. Lekarka rodzinna przepisała mi krople Devicap. Jedną buteleczkę, kiedy przyszłam po drugą, zmniejszyła mi dawkę, twierdząc, że poziom witaminy D mógł już skoczyć do góry, a ponieważ nie mamy nowych wyników lepiej nie stosować wyższych dawek. Pozostawię to bez komentarza.
Pod koniec kwietnia wykonałam kontrolne wyniki badań tarczycy. Wszystko w normie. Na wizycie kontrolnej poinformowałam panią endokrynolog, że nadal mam problem z nogami. Stwierdziła, że to niemożliwe bo TSH jest już w normie. "To nie od tarczycy proszę pani".
Z gabinetu wyszłam załamana. Zamiast się cieszyć, że z tarczycą, która tak mi dała popalić jest już OK, moje myśli krążyły wokół nóg i przyczyny. Poczułam się kompletnie bezsilna. No to znowu internet. Zarwana noc. Już wiem, może powinnam zażywać selen. Zażywam do dzisiaj.
Odwiedziłam neurologa, to była też sugestia nowej lekarki. Sama powiedziała już na pierwszej wizycie, że neurolog powinien mnie przebadać, poza tym nie podobało jej się moje drżenie. Od wielu lat mam zdiagnozowane drżenie samoistne, jednak jej ta diagnoza nie pasowała i chciała się upewnić. Neurolog poklepał mnie młoteczkiem, kazał się przejść i stwierdził, że jestem zdrowa. Zauważył, że drżę, zaproponował Propranolol. Odmówiłam. Znam ten lek, z drżeniem nauczyłam się żyć, nie będę się faszerować. Przepisał mi Hydroxyzinum. "Co drugi dzień, na noc, pomoże Pani". Oczywiście z gabinetu wyszłam wściekła - straciłam tylko czas.
Wróciłam do lekarki rodzinnej, kolejne skierowanie na badanie, tym razem profil reumatyczny. Nie zgadniecie. Wszystko w normie! Więc z wynikami znowu do lekarki rodzinnej. Niestety, akurat miała urlop. Nie chciałam już czekać, udałam się do innego lekarza w tej samej przychodni. Facet kompletnie mnie nie słuchał, wypisał mi skierowanie do reumatologa. Kiedy zapytałam po co mi reumatolog, skoro profil reumatyczny mam OK, stwierdził, że 2% osób z problemami reumatycznymi jest seronegatywnych i bla bla bla. Skierowanie poszło do kosza.
Zaczęłam szukać sama, pomagała mi mama i przyjaciółka. Setki przeczytanych artykułów medycznych. Powtórzyłam badanie w kierunku boleriozy, ale tym razem WB, dodatkowo poziom witaminy B12. Wyniki? Wszystko OK. Zdecydowałam się też na pobranie wymazu w kierunku Chlamydia Trachomatis. Negatywne. Dopiero po pobraniu wymazu, dowiedziałam się, że lepiej wykonać badanie krwi, bo przenoszona Chlamydia wytwarza przeciwciała i nie zawsze wychodzi w wymazie. Z pobierania krwi już zrezygnowałam, nie ukrywam - względy finansowe.
Nie poddałam się i znalazłam innego neurologa. Cud! W końcu trafiłam na specjalistę, który potraktował mnie poważnie (w dodatku w ramach NFZ!) i bez zbędnego pitolenia stwierdził: "pani musi mieć zrobione badanie EMG oraz rezonans głowy i kręgosłupa. Nie ma na co czekać. Mogę pani dać skierowania i poczeka pani rok w kolejkach albo szpital i w 7-10 dni sprawa będzie załatwiona!" Uznałam, że wolę szpital. Z resztą to samo wcześniej sugerowała mi lekarka rodzinna, ale wolałam tego uniknąć. Szpitale niezbyt dobrze mi się kojarzyły. Stawy przestały mnie boleć pod koniec maja. Spokój z tego rodzaju bólem mam do teraz. Może jednak ten rodzaj bólu był od tarczycy i pomimo dobrego TSH mój organizm trochę dłużej wracał do normy. Nie wiem, ale tak obstawiam. Na początku czerwca wybrałam szpital. Przebadano mnie na SOR, dostałam termin i podejrzenie zaburzeń móżdżku.
W trakcie Świąt Wielkanocnych stawy zaczęły mocniej boleć i znowu poczułam, że nogi mi słabną. Pomyślałam, że być może dawka Euthyroxu jest za mała i pewnie mi ją zwiększą. W międzyczasie zmieniłam przychodnie. Lekarka rodzinna zasugerowała, że powinnam jeszcze przebadać poziom witaminy D, zrobić badanie w kierunku boleriozy i zaopatrzyć się w Spiruline Hawajską, bo ona szybciej mnie postawi na nogi. Niestety. Po kilku dniach stosowania Spiruliny zaczął mnie boleć pęcherz, być może przez jeden z jej składników, raczej na pewno. Mój pęcherz średnio toleruje wszystko co zielone, dlatego np. pomimo mojego uwielbienia do szpinaku czy brokułów, muszę je jeść w małych ilościach. Badanie w kierunku boleriozy Elisa, wyszło negatywne, witamina D na poziomie 8 czyli spory niedobór. Lekarka rodzinna przepisała mi krople Devicap. Jedną buteleczkę, kiedy przyszłam po drugą, zmniejszyła mi dawkę, twierdząc, że poziom witaminy D mógł już skoczyć do góry, a ponieważ nie mamy nowych wyników lepiej nie stosować wyższych dawek. Pozostawię to bez komentarza.
Pod koniec kwietnia wykonałam kontrolne wyniki badań tarczycy. Wszystko w normie. Na wizycie kontrolnej poinformowałam panią endokrynolog, że nadal mam problem z nogami. Stwierdziła, że to niemożliwe bo TSH jest już w normie. "To nie od tarczycy proszę pani".
Z gabinetu wyszłam załamana. Zamiast się cieszyć, że z tarczycą, która tak mi dała popalić jest już OK, moje myśli krążyły wokół nóg i przyczyny. Poczułam się kompletnie bezsilna. No to znowu internet. Zarwana noc. Już wiem, może powinnam zażywać selen. Zażywam do dzisiaj.
Odwiedziłam neurologa, to była też sugestia nowej lekarki. Sama powiedziała już na pierwszej wizycie, że neurolog powinien mnie przebadać, poza tym nie podobało jej się moje drżenie. Od wielu lat mam zdiagnozowane drżenie samoistne, jednak jej ta diagnoza nie pasowała i chciała się upewnić. Neurolog poklepał mnie młoteczkiem, kazał się przejść i stwierdził, że jestem zdrowa. Zauważył, że drżę, zaproponował Propranolol. Odmówiłam. Znam ten lek, z drżeniem nauczyłam się żyć, nie będę się faszerować. Przepisał mi Hydroxyzinum. "Co drugi dzień, na noc, pomoże Pani". Oczywiście z gabinetu wyszłam wściekła - straciłam tylko czas.
Wróciłam do lekarki rodzinnej, kolejne skierowanie na badanie, tym razem profil reumatyczny. Nie zgadniecie. Wszystko w normie! Więc z wynikami znowu do lekarki rodzinnej. Niestety, akurat miała urlop. Nie chciałam już czekać, udałam się do innego lekarza w tej samej przychodni. Facet kompletnie mnie nie słuchał, wypisał mi skierowanie do reumatologa. Kiedy zapytałam po co mi reumatolog, skoro profil reumatyczny mam OK, stwierdził, że 2% osób z problemami reumatycznymi jest seronegatywnych i bla bla bla. Skierowanie poszło do kosza.
Zaczęłam szukać sama, pomagała mi mama i przyjaciółka. Setki przeczytanych artykułów medycznych. Powtórzyłam badanie w kierunku boleriozy, ale tym razem WB, dodatkowo poziom witaminy B12. Wyniki? Wszystko OK. Zdecydowałam się też na pobranie wymazu w kierunku Chlamydia Trachomatis. Negatywne. Dopiero po pobraniu wymazu, dowiedziałam się, że lepiej wykonać badanie krwi, bo przenoszona Chlamydia wytwarza przeciwciała i nie zawsze wychodzi w wymazie. Z pobierania krwi już zrezygnowałam, nie ukrywam - względy finansowe.
Nie poddałam się i znalazłam innego neurologa. Cud! W końcu trafiłam na specjalistę, który potraktował mnie poważnie (w dodatku w ramach NFZ!) i bez zbędnego pitolenia stwierdził: "pani musi mieć zrobione badanie EMG oraz rezonans głowy i kręgosłupa. Nie ma na co czekać. Mogę pani dać skierowania i poczeka pani rok w kolejkach albo szpital i w 7-10 dni sprawa będzie załatwiona!" Uznałam, że wolę szpital. Z resztą to samo wcześniej sugerowała mi lekarka rodzinna, ale wolałam tego uniknąć. Szpitale niezbyt dobrze mi się kojarzyły. Stawy przestały mnie boleć pod koniec maja. Spokój z tego rodzaju bólem mam do teraz. Może jednak ten rodzaj bólu był od tarczycy i pomimo dobrego TSH mój organizm trochę dłużej wracał do normy. Nie wiem, ale tak obstawiam. Na początku czerwca wybrałam szpital. Przebadano mnie na SOR, dostałam termin i podejrzenie zaburzeń móżdżku.




